Tak, tak, to moja ulubiona zupa wiosenno - letnia.
Botwinka
Gotuję ją stanowczo za często :)
W wielkim skrócie to młode buraczki podsmażone na patelni,
ugotowane na bulionie
i dobrze przyprawione.
A szerzej (dla tych, którzy nie wiedzą jak wydobyć smak
z tych na pozór bezsmakowych liści)...
Na duży garnek biorę dwa (szczodre) pęczki botwinki
i trochę ponad pół kilograma ziemniaków.
Podsmażam pokrojone w kostkę ziemniaki na oleju.
Dodaję ząbki czosnku, plasterki buraczków z botwinki
i po chwili dodaję pokrojone w kawałki łodyżki. Po kilku minutach
całość zalewam ok. 2 litrami bulionu i gotuję około 20-25 minut na małym ogniu,
aż zmiękną łodygi i ziemniaki.
Chwilę przed końcem dodaję poszatkowane liście.
Odstawiam z ognia i doprawiam octem winnym, cukrem, solą
i zaprawiam śmietanką.
Balans octu i cukru wydobywa smak botwinki.
Śmietankę warto "zaparzyć", czyli rozmieszać w kubeczku z odrobiną zupy
i dopiero wlać do garnka.
Dodanie octu gwarantuje zupie ładny kolor i konkretny smak.
Ostatnio do zupy na talerzu zaczęłam wkruszać trochę fety,
która jeszcze bardziej "podkręca" smak botwinki.
Warto spróbować!
A wszystko prezentuję w angielskim talerzu ze scenką rodzajową
(widoczna po zjedzeniu ;)) oraz w miseczce z ceramiki bolesławskiej.
Fanką soli nie jestem, ale tę czarną z Cypru stosuję dla efektu ;)
Mam nadzieję, że Ci, którzy nie jedli spróbują.
A jakie Wy jadacie teraz zupy?
Ja lubię jeszcze tzw. żółtą z fasolki, ale to zupełnie inna historia....
Pozdrawiam!
marta